Felietony Jaguliny
Treść
Kochane ludzie i ludziska, luty 2013
Podrózy podrózy śród ciyrni i rózy –
ni ma ruchu w śniyznem puchu
Tak mi sie progło, tak mi sie zapiykało coby na zopusty do Polski polecieć a tu mos, polece ale dopiyro na Wielganoc. A to syćko skróś tego śniega w Angliji. Jo tam, jak moze pamientocie, juz ftórysi rok dzieci piastuje – takie unijne małe, słodkie piłokrefce u jednego dentysty i jedne pilotki. Nakurzyło, nawaluło jak to godają ni z gruski ni łoktuski, całą Wyspe zasypało no i siedź babo na lotnisku z biletem w zębaf zmiłuwanio cekajęcy. Ludzie pokotem na podłodze, dzieci brzdące selenijakiego chowu i koloru to sie drą, to wiscą bo to teroz to nowotne pokolenie to barz zbukane. Bele cem sie nie zabawi, jeno jom przeróźne pstrykadołka i jelektronika w głowie. Na scęście łotworzyli jom taki łogródecek jordanoski i klałna-mima jak bałwana sprowadzili coby te hołoć troche na migi w ty podrózny zgryzocie zabawiuł. I jak to godają szacun mu sie nolezy; łon tyf zmoryźganców z całego świata do uśmiychów rozfigluwol. Jaz miło było patrzeć jak te przeróźne chincyki, arabięta i afrykańcyki brały się za rąceta i cosi tak jakby Łojca Wirgiliusa...mioŁ nos dwanaścioro...łodstawiały. A i naskie polonuski na dwa języki pyskate klałna śtucek poducały. Miło przyuwozyć, ze dzieci to sie nie rasistują i na inksoskórników sie nie bocą, potla jom starzy w główeckaf nie zamącą i porządku Bozego nie zburtają.
Ale na drugi dzień śpasu nie było. Brakło jodła, wody a prognoza jak zgroza. Brać podrózno płac, krzyk podniesła jaze policyje sprowadzili. Karabinierzy ,,kłajet, kłajet” znacy sie spoko, spoko na nos pokrzykuwali. Kumórkuje jo wom do krześnice na Łomnice a łona godo; krzesnomatko u nos tyz masakra, cheba sie poddejcie bo śniegiem pierze ze światu nie widno. Wojtuś jesce chyrli, bańki my mu stawiały i ni miołby fto po wos wyjechać. A łodlotów jak nie było tak i ni ma. Ałroplany w dubeltowy cięzor łoblodzone, a słonecko? – dziesi w kibinaf nad chmurami. Myślałam ze mi łeb usknie łod tego zgiołku i sujatu, jaz mi sie jakosi migrena przyplątala a z nią słodkie zwidy. No tom se przymkła łocy i tak mi sie w duchu zwiduje, ze jo jes w Piwnicny, śród swoif, zem sie załgała na lubileus Kundy z Potócka; „Doliniorze” grają, prezesi wiensują, Księza błogoslawią, Małe Piwnicoki swoją zespołową Krzesnomatke za śpiywecki sławią. Z tego zrusenio nawet mi migrena przesła i zabrałam sie na łodwider Pikadylką do mojego państwa dzie tyf dwoicko brzdąców juz pu cwarta roku piastuje. „Łelkam hołm, łelkam hołm” – witejcie w chołpie - oni mi sie na syje ciśli i jaz mi pod sercem spęcniało, ze tak sie małe dziecko potrafi do stare baby miłością przytrocyć. Stydno mi było, ze telo kurowodów z tem wylotem i syćko psu na buty sie zdało ale państwo mie pociesyli, ze mi bilet przebukują a teroz siadejcie se Jagulinko przed internet to wom Piwnicną ze satelity pokozema. No i nie do wiary co to juz te sateliciorze śpekulanty nie wymyśla. Powięksali, myskuwali jaz jem góry i piwnicański rynecek z kościołem uwidziala. Sumiennie wom to godom, to nie były zodne zwidy jeno zywe prowdziwe Beskidy.
Wasa Jagulina
Syćko skróś – wszystko przez, z powodu
Piłokrefce – dzieci (tu słodkie rozrabiaki)
Pokotem – jeden obok drugiego na podłodze
Nakurzyło, nawaluło – napadało śniegu
Cekajęcy – czekając
Wiscą – piszczą
Nowotne – nowe, nowoczesne
Zbukane – rozpuszczone, zepsute, rozbisurmanione
Hołoć – dzieciarnia
Zmoryźgańce – dzieci o pobrudzonych, nie białych twarzach
Inksoskórniki – tu dzieci o innym kolorze skóry
Potla – dopóki aż
Zburtają – zburzą
śpas – żarty
Jodło – jadło, jedzenie, żywność
W kibinaf – bardzo daleko, nie wiadomo gdzie
Sujat – zgiełk, zamieszanie, uciemiężenie
Załgała – dyskretnie wprosiła pod jakimś pretekstem
Zrusenie – wzruszenie
Chyrli, krzypie, pieńko – ciężko oddycha, kaszle
Na łodwider – (z niemieckiego) z powrotem
Dubeltowe – podwójne
Pu cwarta – trzy i pół
Ciśli sie na syje – rzucili sie na szyję
Pikadylka – główna linia metra w Londynie
Przytrocyć – przywiązać
Stydno – wstyd
Przebukuwać – przerezerwować (z angielskiego)
Sumiennie – z reka na sumieniu, szczerze
Uwidzieć – zobaczyć
Kochane ludzie i ludziska
O nagości w kościele sierpień 2010
Muse sie jo Wom poskarzyć, ze to sie robi nie do wytrzymania z tą cielesną nagością w kościele. Posłam ci jo do kościoła, Bogu nie wymowno, z nadzieją, ze sie uduchowie, za chorych pomodle, Boga za grzychy poprzeprosom a tu mos! Siedzi wom przede mną tako mała żaba, roków ni mogła mieć więcy niźli siedem abo osiem a wyśtrychnięto na starą maleńką, jak to godają, abo na podlotka i furt mie rosproso. Lędźwie gołe, dźinsy biedrówki, pazdurki akrylicne, buty na łobcasie ze łobcas więksy łod stopy, wichajstry włosów niepospinane i jeno se wokolućko pazdurków całą msze łokręco a na chodocków spoziyro cy ją podziwiają i miny robi jak jako zalotnica. Weź tu babo i sie spróguj pomodlić. Byłam tako znerwuwano ze jaz mnom trzepało. Wedle nie siedzi matka i babka, widać takie proste ludzie jak z piyrse lepse wsie znad dziadoskiego potoka a to wnuce!, mos ci babo placek, wyparaduwane jakby matka w Holyłudzie za gwiozde robiuła a nie u ciapatych gorcki myła. A tfu! se myśle. Spodziywałam sie, ze moze ksiądz dobrodziyj cosi na ten temat powiy ale, moze i dobrze, ze te łobrazy boskie sie łod łotorza nie dopatrzył. A kozanie to mioł barz piykne. Godoł jak jaki aktor na teatrze. Homiletyk z niego pełnom gembom. A takich księzy to juz coroz mni coby sie jem kciało do słowa Bozego przyrychtuwać. Co ponieftóry to taki - zaroz poznać - ze dopiyro przy ołtorzu cosi zmyślo, śtukuje, filozofa udaje a tu widać, ze se przed lustrem na wikarówce kozania przećwicyć nie przećwicuł. A jo to se tak barz lubie w dobrem miejscu siednąć, w kaznodzieja sie zasłuchać i skrzydlatych słów zachlipnąć. A jesce jakby ta jaki ładny wiersyk zacytuwali. Jak ftóry ksiądz ni mo daru do godanio to by se przecie móg - nie widze w tem grzychu - ściągnąć ściąge z internetu, na pamięć sie poducyć i miyj ci duso radoś. Jak sie nieroz w telewizorze trafi na kościelny kanał to choćby cłowiek słów nie rozumioł to samo to przejęcie w słowie tak cłowieka przeniko ze jaz ciorki po herbiecie siurują. Tak to tak bywało z nasem Kochanem Łojcem Świętem, ze choćby cłowiek na nos padoł ze zmorduwanio to przy Jego słowie łozywoł. Godoł niby do milijonów, ale to tak jakby do kazdego z łosobna na wymarzony, osobisty audiencyji.
wasa Jagulina
Kochane ludzie i ludziska Windsor grudzień 2008
Ani sie cłowiek nie łobeźroł a zaś rocek zlecioł; andrzejki, lonie wosku, adwent, spowiydź i święta. A jak święta to ni ma jak to na Podholu między swojemi, chóry śpiywają, kościoł pęcny od noroda, a co mądrzejsy proboszcz to i kozanie po góralsku wygłosi. Ale tak sie podzioło ze niejednemu wypadnie przezyć wilijo we świecie, z daleka od swoich. Za krztoń go pewnie załoś przy opłatku ściśnie i łze skrywaną obetrze. Takie dziś casy, ze ćwierć Polski i Podhola, a i jo z niemi, za chlebusiem we świat wybyło. Telo dobrze, ze choć sie na codzień ze sobą kumurkują, a pono juz nawet jakiesi kinotelefony mają tak ze se chłop babe i dzieciska moze w komputerze, godajęcy, połoglądać. Boże, Boże jak se ta spomne jako to naskie chłopy do Jameryki za Franz Józefa bez wielką wode jechały to całemi rokami chłop baby nie widzioł i z tęsknice w łobcem świecie mało nie uświyrknął. Telefonów nie było, listy sły miesiącami, ale jakosi to sytko przezwycięzyli i dziś juz z nif, co by ta ciyrpiało, amerykany pełnom gembom, w piątem pokoleniu. Moja kuzynka na Florydzie to sie barz zatrwozyła, ze mają teroz cornoskórnego Łobame za prezydenta, ale jo ją pociysom, ze jesce troche a i cornoskórnego papiyża, mieć bedema bo tak pono w przepowiedniaf przepowiadziane. Ale ni ma sie co boć bo skóra na cłowieku to to jeno taki przyłodziywek, a nojwoźniejse to co we środku, znacy sie w sercu i dusy, a Łobamie doś dobrze z oców patrzy. A i babe mo piykną, dziopecki paradne no i wykształcenie jak jaki profesor na Harwardzie. A jego matka tyz niejedną biyde zaznać musiała bo to sie ji nieślubne i to jesce miysane przytrafiuło. Ale godają, ze takie dzieci to swoją mądroś mają. I ni ma sie co na tem świecie rasistuwać bo w ciemności to my sytka ciemne. Biołe ludzie na ten przykłod to se po murzyńsku kendratują włosy i sie na słonku wędzą, ze jom to pono dobrze robi. Corne zaś to se żyloskiem włosy przypiykają zeby se wyprościć. I bądź tu Panie Boży mądry. Jak jem była w polski Cęstochowie w Jameryce tom sie dowiedziała, ze cornoskórnem Amerykańcom nasko Corno Madonna barz do gustu przypadła i furt do Nie pielgrzymują. Jo sie z taką jedną Jamajką nawet skumotrzyła i doś my se pogodały, telo za na migi. Alem sie rozgodała, a tu przecie nojwoźniejse zeby sie nad złóbkiem zamyślić i po bożemu zakońcyć.
Jezusie Nozareński, w złóbeckach po świecie
Cy nos złób przygarnie, cy w rodzine zmiecie
Cy ptoki rozprosone znajdą przy niem gniozda
A serca spólnotą przyłogrzeje gwiozda
Cy jeno pośpiywomy po jedny zwrotusi
Na otarcie łez wielkich Madonnie-Matusi
A moze wzbierze w nos siła jak downi w Watykanie
Zasłucho sie Jezusek i ucichnie łkanie
Wasa Jagulina (2008)
************
Kochane ludzie i kochane ludziska grudzień 2009
Rocek po rocku, święta poświętaf i tak by sie widziało, ze to zycie wkoło Macieju sie tocy, a tu co roz to z nową siłą zakwitają kwile łosobliwe. Ceko sie na nif cały rok i z drugiego końca świata ptoki na te jedną kwile lecą. No, no dobrze myślicie bo to jacy sie tycy wigilije i pónocki.
Ale bywają tyz ludzie, takie samotnice jak jo rozprosone po świecie, co to jom we wiliją łez skrywanych nie roz przysło sie nachlipać. Cos tu pocąć. Trza umieć wszysko w sobie spucyć, przeboleć, przetrowić. Wesprzeć sie nauką Pastyrza nad Pastyrze i ze spotkanio ze Światłością na sianie wyniyś siułe na prowde i zyciowe krzyze.
Ty, coś w złóbku jak słonecko
Choć ześ małe, choć ześ dziecko
Ni gospody, ni pieluski
Cyś juz wtedy Popiełuski
słysoł dzwon
I rośnie rośnie kwila
Ty jeden Panie wiys
Matula sie nachyla
Całuje w Tobie krzyz
I z tego zolu, ze ni moge na świenta polecieć do kochane Piwnicne staje se w myślaf, jak zo dziecka, w downem piwnicańskiem kościele. W bocnem ołtorzu u złóbka podziwiom anielskie włosy na pochnącyf smrecusiaf i rachuje bańki z papiernicego sklepu.... Jedna, dwie, ta sie z lukru łosypała, w ty sie sparka wykrusyła. Tak sie zatopiom, zatopiom i cuje jak cas z wieku na wiek tam i z powrotem przepływo. Ze zokrystyje, widzi mi sie, wychodzi ksiądz Ludwik Siwadło i cosi se poseptują z siostrą Bronisławą. A bije łod Nif piykne, ludzkie ciepło i ducha łagodność. Dzieciątko sie uśmiycho bo widzi, ze stawiają pusty kosyk do ftórego lo biydoków zniesą ludzie dary.
I rośnie, rośnie kwila, dmuchawę włącył ksiądz
By nie zmorz Mu w kościele ni stary, ni szkut – brzdąc
I wchodzą piyrse ludzie, co pewnie w zospaf śli
By spoźryć na Dzieciątko, co sen swój piyrsy śni
W kosyku jesce próźno, a bedzie łokopiasto
Bo ksiądz Siwadło dokormioł niejedno głodne gniozdo
*
Darujcie kochane ludzie i kochane ludziska
Te półtora zwrotki serdecnego śniska
Ale póki pamięć sie w cłowieku jorzy
To jak w taki dzień nie westchnąć do ciepła ołtorzy
****
Kochane ludzie i udziska
Windsor zima 2009/10
cas, cysorz przemożny, nase rocki bezlitośnie chrabuści i ani sie cłek nie spodzioł a tu wneciutki bedzie juz dziesięć roków nowego milenijum. Ale nie to nojgorse ze rocków przybywo jeno to, ze za jakosi śtywinica w kości włazi a zanikanie pamięci berysa z cłowieka robi. Spotkałam sie z jedną kumą com ją jesce za tamtego wieku widziała tom je nijak poznać ni mogła tak ją dziesi staroś łodmienuła. Ale co by ta ciyrpiało jak zięć pijocyna, co zarobi to przelechmani, córka wio do roboty, a cały dobytek i wnuki na łoniny głowie. Bije sie w piersi, ze innyf krykietuje, a przecie sama tyz ni mom po co za wiele do przeziyrotka spoziyrać:
Nie poznaje swoje gemby
strzaskały mie zmarscki zetlały mi zęby
Ale sie uśmiychom od ucha do ucha
Toreckami łocków i pogodą ducha
No to w imie te pogody ducha sie wom pokwole, ze i mie we świat poniesło. Jak Europa to Europa, po równości; lo baby i chłopa. Fuksło mi sie dzieci pod Londynem bawić u takif jednyf nienowobogackif, emigrantów, jak to godają. I nie powiem, nie powiem, doś po ludzku sie ze mną zaobchodzą. Pon robi za dentyste i nawet mo swój gabinet, a pani za stjuardese co sie z pasażerami z całego świata na lotnisku ujodo. Pani róźne przypowiytki z lotniska przywłócy i momy kabaret w chołpie kiej tyf zmoryźgańców z cornego lądu łodgrywo. Jo jescem w zyciu samolotem nie leciała i na samą myś mie strach strzepuje, a tu pani mi łobiecała, ze mie aeroplanem na wielganoc do Krakowa wyprawi. Z tą nadzieją, mo sie rozumieć, ze bede do nif na łodwider, na bilecie powrotnem, zawracać bo dzieciska, Grzesiu i Marysia, barz za mną banują. A juz na dobranoc to nie kcą tego bejdactwa w telewizorze łoglądać, jeno nózkami pod pierzyną furt drobią, zeby jom góralskie śpiywki i łopowiastki znad Poprodu łopowiadać. Łony zaś mie we wywdzięce angielskiego poducają i nie powiem doś mi to nawet idzie, a co ponieftóre słowa to jakby do naskiego, góralskiego podobne, jeno co innego znacą. Na ten przykłod;
Tumłoroł to znacy jutro
Ki to znacy kluc
Jes-to-dej to znacy wcora
Bijer piwo a pić drink
Pani mie pore razy wzioła z dzieciskami na lotnisko, zebym sie po malućku przyzwycajała do te wyprawy samolotem. A jo se juz w duchu śpekuluje, ze jak ten strach w sobie przemoge to jo sie ta jesce aeroplanem za wielgą wode drugi ros do Jameryki wybiere. Godom aeroplanem bo za piyrsem razem tom mało nie uświyrkła z te zomorskie choroby na Batorem.
Tam w Sikago jes a jes naskiego noroda jesce łod piyrse emigracyje za Franciska Józefa kiej chłopstwo przed cysorskiem wojskiem uciekało.
Daleko nie sukać. Dyć tam są i moje krzesne łojce co mie ta nie roz dularkiem podrzucili. Bywało, ze i pacusie przysłali i puńcochy śklące nylonki i zielonego na corną godzine abo na lykasztwo.
Na tem lotnisku to wom godom, kochane ludzie i ludziska, istno wieża Babel.
Murzyny; chłopy jak dęby, baby jak bałobaby śwargocą w jakiemsi języku rumba mambła. A zęby to pozozdrościć, piykne mają jak grochy, jaśki, jeno jom sie śmioć. Nie to co mie biydny niebodze. Ale do wielganoce mój pon mi łobiecoł szczęke za słuzbe wymodeluwać. Jeno jak ta sie ta bedzie do nie przyzwycaić. Bede se ją cheba jeno łod wielgiego święta zakładała, zeby mi na długo postarcyła. A kąsać tyz bede sie w ni boła, zeby mi nie pękła.
Tak jem sie ło syrokiem świecie rozdziafała, a tu trza mi wyznać, ze barz mi sie cni a cni za górami śniegiem przypudruwanemi, za Poprodem, za Dunajcem w iskraf mrozu, za Kundą z Potócka coby mi swoje nowe wiersyki pocytała. Ale coz, lo chlebusia Panie trza w dusy przeboleć z łojcyzną rozstanie.
Świyrcki mi do łoców podchodzą to zebym sie tu wom na dobre nie rozmaśluła niek jo juz końce te śkrybanine, sytkiego dobrego wom wienszujęcy.
Niechaj sytkie smutki z gembusie łomiecie
Welwetową rącką słodkie Boze Dziecie
Niek Maluśki, Maluśki panów na urzędzie
Nowiydzi skromnością i ciepłem w kolędzie
Niek przez cały rocek dwa tysiące dziesiąty
W zgode, miłoś i pokój łobrostają kąty
Wasa Jagulina 2009/10
*************
Kochane ludzie i ludziska luty 2010
Ady sie juz nijak ni moge docekać kiedy ta wiosna przydzie, zima sie łodgzije i zacnie sie normalne zycie. Dzie by nie zadzwonić to sendy ludzie chorują, krzypią, dysą, kalikują. No bo i tyz tako ta pogoda rozkiebutano, w jeden dzień wiosna, w drugi Sybir. Zospy, duje, śniegiem purko a w drugi dzień Meksyk i Akapulko.
Mie tyz te zimy wymorduwało, zem juz myślała, ze to pocątek jakiegosi końca ze mnom. Dzwonie jo do moje dochtorki w Polsce – bo ta przecie tu w Angliji sie nie dogodom – by mi co parajuła. A łona mi godo, ady kochano Jagulinko jo samam choro na umór. Tak sie widać łod tyf pacjentów, zapśkańców biyda załatwiuła. Tom se tu spomniała Papiyżowego brata dochtora, co zarazony łod pacjenta tak modo świat pozegnoł. Furt jem sie zatrwozyła bo se myśle jak juz dochtory zacynają choruwać no to co powiedzą if biydne podłopiecne śmiertelniki. No ale jak to godają – szewc be butów, ksiądz bez grzychów to i dochtór moze być bez zdrowio. Bo tyz i charują temi dochtorami po śpitolaf, jakby mieli być nie do zdarcio. Dzień z nocą dyziury, komisyje, farmacyje a dutków nie widno. No to i nie dziwota, ze we świat na roboty do Murzynów uciekają. Zeby jeno język murzyński, znacy sie amerykański znali. Ale tyz bywają dochtory, ze wystarcy na niego poźryć a juz cłowiek zdrowsy, bo mają w sobie taką ludzkoś i spółcucie. Jo to po pańsku godać nie umie to dzie by jo sła do takiego popaniatego dochtora co to Greka przed pacjentem udaje. Do mnie trza godać po ludzku, po sądecku; na aerozol sie godo fuk, na inklinacyje ciągoty a na obdukcyje łobrzęk i stłuk a nie takie róźne hipokrato-wymioty.
Jak ta pogoda tako łotupno to ni moge Adamowi z Ewą podaruwać, ze w taki głupi sposób, skróś głupiego jabka nom raj u Pana Boga przegwizdali. Teroz my sie tyz niby raju docekali. Momy i banany i pomarańce, ale to syćko bez smaku, śtucnie doźrywane. Ni ma to jesce jak to te nase sądeckie jabuska i śliwy – a z nif lykopodobne ćwiortusie.
Cosnyk, żółtko, cukier, miód
I kielusek łąckie zmory
Zamknij łocy zjydz ten smród
Zebyś nie był bardzi chory
Dziś dzień chorego to sie i nie dziwcie, ze mie na takie mękolenie ło chorobach wziąło, ale tem godaniem to jo sama i siebie śtrufom, ze jak juz przydzie ta uprogniono wiosna a z niom zdrowie to cies sie babo cies;
Kielo wlezie, łod rana do wiecora
I łod Prehyby do Kicora
Łod Londynu do Piwnicne
Przez Europy bezgranicne
Wybocujcie, ze zaś sie mi moje godanie rymuje, ale jo to mom te ciągoty po moji Mamusi ś.pamięci. – Na swoje ciyrnie, na swoje rany miała Ci Matuś świat rymuwany.
Nolepse zdrowie jez w dobrem słowie. No to zegnom Wos moi mili po angielsku;
Niek sie darzy – ol we best. Bo dzie zdrowie to i grzysnoś jes, jak powiadoł wielki Dumac spod Turbaca
A jak juz mocie grzysyć to grzyście niekcący
I niek w Papiyżu kwitnie sława naskik Szoncy
wasa Jagulina
*****
11 luty 2009
Jagulina dzieciom
Brodzi Zosia bez łąki pełne dzwonków i bratków
Rychtuje kosycek do sypanio kwiotków
Dzisiok wielgie święto, dzisiok Boze Ciało
Dej Panie Boze pogody,
sprow zeby nie loło
Brodzi Zosia przez łąki pełne dzwonków i bratków
Szykuje koszyczek do sypania kwiatków
Dzisiaj wielkie Świeto, dzisiaj Boże Ciało
Daj Panie Boże pogody,
spraw żeby nie lało
Poczytaj mi mamo poczytaj mi tato – a ja Cię w rączkę pocałuję za to.
Jagulina - wprowadzenie
Daleko, daleko na południu w Karpatach mieszkała Jagulina, prześliczna staruszka choć troszeczkę garbata. Dlaczego? Ano bo nosiła plecaki, manele a zawsze tego miała niesłychanie wiele. I tak sobie skrzywiła od dźwigania łopatkę, a w dodatku w przepaść raz wpadła gdy minęła kładkę. Dlaczego? Ano bo często wracała wieczorem po ciemku, i choć nie bała się wilków i nie znała lęku, przez górskie stromizny, gliny i potoki trudno było bezpiecznie stawiać nocą kroki. Ale nikt nie mógł dorównać Jagulinie w urodzie bo miała dwie dziurki w policzkach no i trzecią na brodzie. Ubranie miała skromne, ale zawsze czyste, żadne wytrymuśne, żadne przeźroczyste, wychlastane w potoku wysuszone na sośnie i ze lnu utkane przez Jakuba na krośnie.
Mieszkała wysoko, wysoko gdzie się kończą Banie i niebo tuli ziemię w białych chmur falbanie. Z kim? Ano miała chłopa Jakuba-Kubuśka więc często na nią mówili Jagulina Kubuśka. (Górale na lenistwo mówią, że to laba na męża mówią chłop, a na żonę baba). Jaki był ten chłop? Słoodka niedorajda, ale go kochała - jak przykazał Bóg-Gazda. A w dodatku śpiewał ( i się wtedy nie jąkał) najpiękniejsze pieśni jakie wiatr przybłąkał. Nie śpiewał jak Kiepura i nie jak Kareras, ale do łez doprowadzał swoją babę nieraz. O dziewczynie ze młyna co kochała rekruta, a on na cesarskiej wojnie tęsknił do niej w marszrutach, o góralach co z biedy, co za lepszym chlebem musieli się dorabiać pod zamorskim niebem. Jak oni się poznali? A to długa historia – można spisać księgę, pobrali się jednak z miłości i złożyli przysięgę, na dozgonną wierność, na dusze i ciało choćby się na świecie Bóg sam wie co działo. Więc wracała Kubuśka do dom na swe gronie i z potu ocierała pulsujące skronie. Wracała tak co wieczór przez potoki, urwiska, ale napełniona życiem.... uuuuzdrowiska. Jakub czekał wiernie w ich góralskiej chacie i wyplatał chodniki na porusim warsztacie. Witała go serdecznie w samych drzwiach za szyje i z torby wyjmowała przeróżne mecyje. Co tam użebrała, co tam goście dali, albo co znalazła na słonecznej hali. Jak jagódki, maliny, borówki, czernice, od których potem Kuba miał rumiane lice. (Bo to się w słoikach zcukrzało na soki i z herbatką chlipało jako sok-chlipoki- chlipu, chlipu chlipu chlip z borówek i lip)
Jak on wyglądał.? Ano nie był ładny bo miał nos za duży (i się z tego powodu sam na siebie chmurzył) Lecz nie można wyglądu porównywać do klęski bo co najważniejsze był on bardzo męski. Miał wąsy sumiaste i ręce żylaste i choć nie grał w karty to miał numer butów pod czterdziesty czwarty. Choć nie był muzykalny jak ksiądz-organista to w robotach ręcznych był perfekcjonista. To już w główkach zapisane macie, że robił chodniki na porusim warsztacie, ale oprócz tego w galerii u Kuby przeróżne materiały doznawały próby. Z drewna rzeźbił świątki, łygi i firlaki, z korzeni żyrandole, a z konarów wieszaki.
Jagulina nad obłokami
Razu pewnego, pracowitością leśnej mrówki wybrała się Jagulina z wiadrem na borówki. I z opatuloną przed wiatrami głową wyszła aż ponad obłoki, na wietrzystą Niemcową. Patrzy, słucha i oczom nie wierzy bo się garstka dzieci wysypuje z dźwierzy. Wygląda to na szkołę! tu? nad obłokami? (Aż się Jagulina w głos zalała łzami)
A z nimi nauczyciel! pan Edward Grucela, co przez śniegi i słoty im lekcji udziela. Odczekała aż dzieci powróciły pod strzechę i usiadła pod oknem przeżywając uciechę - bo właśnie pan Edward mówił o Krakowie, a tam ponoć tak pięknie, że nie mieści się w głowie. A dzieci słuchają, każde słowo chłoną, (aż im z ciekawości modre oczka płoną) bo wiedzą, że w góralskiej nędzy nie starczy rodzicom na wycieczkę pieniędzy. Ani na wycieczkę, narty, czy też buty choćby za oknami szalał mroźny luty. W klasie brakowało albumów i sprzętu, ale nauczyciel, na mocy talentu, wyrysował dzieciom kredą na tablicy pół zabytków Krakowa - królów polskich stolicy. (O takich nauczycielach ludzie powiadali, że natchnieniem Boga poszli w poświęcenie w roli pedagoga.)
Wysłuchała Jagulina lekcji z geografii ,,Ej, pomyślołby fto, ze mi się tak trafi’’ – wyrzekła. No i dreptu, dreptu za przykładem mrówki
podreptała w Beskid z wiadrem na borówki.
A jak sobie sprzeda i dwie gąski uchowa to się pewnie wybierze na dzień do Krakowa. No a potem, rzecz jasna, swemu chłopu Kubie będzie opowiadać, co z pamięci wyskubie. Jakie tam zabytki, tramwaje, Wit Stwosze, a na rynku przekupki i borówek kosze.
Aż się Kuba zasłucha i szczęśliwy zaśnie wdzięczny Jagulinie za krakowskie baśnie.
Mojej chrzestnej wnusi
Wiktorii Wiktusi
Krystyna Dulak-Kulej